Czy fotografia jest potrzebna we fryzjerstwie?

Strefa Barbera

Choć fotografia jest dyscypliną kompletnie odmienną od strzyżenia włosów, to jednak mimo wszystko w jakimś stopniu jest z nim powiązana. Czy może być przydatna? Czy może nam pomóc w pozyskaniu klientów? Oczywiście nie uważam siebie za fotografa. Bardziej za fryzjera, który robi dużo zdjęć, a w tym artykule postaram się przybliżyć ten temat oraz opowiem o swoich doświadczeniach związanych z robieniem zdjęć.

Po zrobieniu dobrego strzyżenia widzimy je tak długo, jak klient siedzi na fotelu. To, że nie zobaczymy już klienta z „naszą” fryzurą, boli najbardziej wtedy, gdy jesteśmy dumni ze swojej pracy. Chyba, że odetniemy klientowi głowę i powiesimy jako trofeum na ścianie... Łatwiejszą i bardziej humanitarną opcją jest zrobienie zdjęcia fryzury, które zostanie nam na zawsze. U mnie zaczęło się to od klasycznej sytuacji za fotelem. Koniec strzyżenia, stylizacja włosów i zadowalający efekt końcowy. Podobało się klientowi, mnie także. Pomyślałem sobie: „No dobra, cyknę fotkę telefonem, żeby zapamiętać na następny raz”. Zadowolony i pozytywnie nakręcony wróciłem do pracy. 
Gdy wieczorem przypomniałem sobie o tym strzyżeniu, od razu wziąłem telefon, by jeszcze raz obejrzeć zdjęcia. Trochę się zdziwiłem. Fryzura, którą zapamiętałem, wyglądała inaczej niż ta na zdjęciu. Klimat niby ten sam, ale detale gdzieś zniknęły. Zdjęcie było ciemne i w sumie było widać tylko kształt fryzury, krzywy kadr, w tle stanowisko pracy, na którym stały wszystkie użyte kosmetyki, gdzieś noga kolegi z fotela obok. Ogólnie tyle się tam działo, że fryzura była jednym z elementów na środku kadru. 

Podobnych sytuacji było wiele, aż pewnego dnia, gdy przeglądałem sobie strzyżenia z tygodnia, natknąłem się na kilka zdjęć, które czymś się wyróżniały. Nie wiedziałem jeszcze czym, ale podobały mi się jakoś bardziej. Były miłe dla oka, fryzura była bardziej wyraźna, ogólnie dużo się zgadzało. Często trzymałem te zdjęcia dla siebie. By móc przestudiować strzyżenie, dostrzec detale, które można poprawić lub dopracować przy następnym strzyżeniu. Uświadomiłem sobie, że obiektyw jest w stanie uchwycić więcej, niż jest w stanie dostrzec ludzkie oko. Poza tym wyobraźnia i pamięć potrafią płatać figle i często zapamiętujemy strzyżenie „lepiej”, niż było ono w rzeczywistości. Nic dziwnego, spędziliśmy nad nim sporo czasu, byliśmy dumni z jego wykonania, więc jak by mogło nam się ono nie podobać?

A tu nagle się okazuje, że tu mogłem kontur bardziej dopracować, tu trochę dłuższe włosy zostawić, może dobrać inny kosmetyk do stylizacji. I w sumie dzięki temu mogłem się uczyć z tych zdjęć i przy kolejnej wizycie klienta mogłem mu zaoferować ulepszoną wersję tego, co miał. Dla niego, by wyglądał jeszcze lepiej, i dla siebie – by mieć świadomość, że zrobiłem to lepiej niż ostatnio.

Nie zapomnę sytuacji po strzyżeniu, która mocno zapadła mi w pamięć. Strzyżenie wyszło świetnie. Stylizacja, zdjęcie i wieczorem wielka radość: „Ale super wyszło!”, „Ale jestem zajeb**ty!”, „Ale jestem kozak”. I w takim przeświadczeniu pracowałem przez najbliższe miesiące. Jakieś pół roku później była podobna sytuacja. Superstrzyżenie, zdjęcie i wieczorem analiza: „Megastrzyżenie!”, „Chyba lepsze niż te wcześniejsze!”, „Teraz to dopiero jestem kozak!”. I aż chciałem znaleźć te zdjęcia sprzed pół roku. A gdy znalazłem, wryło mnie w fotel: „To jest moje strzyżenie?!”, „Co to ma być??!”, „Jak mogłem się tym jarać?!”, Teraz to jestem genialny!”. Po kilku miesiącach historia się powtórzyła. Wtedy wskoczył mi taki „klik” w głowie. To aktualne zdjęcie jest zapisem okresu, w którym jestem. To są moje umiejętności w danym czasie i pytanie, czy pomiędzy jednym a drugim zdjęciem jest różnica… Wtedy zrozumiałem, czym jest ego w naszej pracy i jak często może być zgubne. Oczywiście normalne jest, że jesteśmy dumni ze swoich prac, lecz często można zrobić to lepiej, a z czasem okazuje się, że wcale tak kolorowo nie było. To mnie nauczyło pokory i dystansu do tego, co robię…

Na początku było tak: telefon, szybkie zdjęcie i powrót do strzyżenia. Aż kiedyś na urodziny dostałem aparat fotograficzny od swojej partnerki: lustrzankę Canona dla amatorów i obiektyw, którym mogłem „uchwycić” fryzurę. To, co rzucało się na pierwszy rzut oka, to ładnie wyeksponowany pierwszy plan i delikatnie rozmyte tło. „Wow, fajnie to wygląda i dużo lepiej niż telefonem”. Z czasem robiłem coraz więcej zdjęć aparatem, lecz musiałem go nosić w plecaku, a swoje ważył. Nie zawsze był czas, żeby go wyciągnąć i zrobić zdjęcia, a dodatkowa presja następnego klienta, który już czekał na strzyżenie, sprawiały, że odpuszczałem to. W sumie przecież to jest moja praca, a nie jakieś tam zdjęcia.

W pewnym momencie pojawiły się platformy takie jak Facebook czy Instagram, na których pojawiało się coraz więcej zdjęć strzyżeń, modeli i różnych stylizacji. Jedne w superjakości, inne w dużo słabszej. Pomyślałem, że też bym chciał robić takie zdjęcia i zacząłem mocniej eksplorować świat fotografii. Czytałem różne książki, magazyny, oglądałem materiały poświęcone tej tematyce. Zacząłem szukać informacji dotyczących obsługi aparatu, dowiedziałem się, co to jest trójkąt ekspozycji, kadrowanie i jak ogromny wpływ ma światło na to, jak wygląda fryzura. 

Między innymi właśnie to światło wpływało na to, że nawet tamto wcześniej wspomniane zdjęcie z telefonu, które było „jakieś ładniejsze”, wyglądało lepiej od innego, bo było robione na bardziej doświetlonym fotelu. I im bardziej w to wchodziłem, tym bardziej sobie uświadamiałem, że jestem w tej dziedzinie zupełnym laikiem i że mam przed sobą jeszcze wiele nauki. Było tego tak dużo, że z czasem sobie uświadomiłem, że coraz więcej czasu spędzam na robieniu zdjęć. Po prostu dla siebie. Z czasem przerodziło się to w hobby, które było odskocznią od strzyżenia, a z drugiej strony było bardzo mocno z nim związane, bo fotografowałem właśnie fryzury.

Z czasem sam zacząłem wrzucać niektóre prace na platformy i zobaczyłem, że nowi klienci zdecydowali się na strzyżenie u mnie po zobaczeniu zdjęć. Tylko w tamtym okresie fryzury, które się robiło, były bardzo podobne do siebie, barbering zaczął się rozwijać, a z nim również liczba klasycznych strzyżeń. I cały czas to samo od rana do wieczora. A ja czułem niedosyt. Chciałem robić też coś innego, lecz w naszej pracy to ja jestem dla klienta, a nie odwrotnie. Robię strzyżenie, jakiego oczekuje klient. Choć czasem znajdzie się taki, który jest otwarty na wszystko. 

Pewnego dnia przeglądałem brytyjską szkołę barberingu, która była bardzo kreatywna. Jedną z jej charakterystycznych fryzur był crop, czyli fryzura z wygolonymi bokami i grzywką opadającą na czoło, często strzyżoną „od linijki” na prosto. Wyglądało to dobrze, lecz pomyślałem sobie, że polscy mężczyźni...

Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów

Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 4 elektroniczne wydania
  • Nieograniczony – przez 365 dni – dostęp online do aktualnego wydania czasopisma
  • Dostęp do treści w bibliotece cyfrowej
  • ... i wiele więcej!
Sprawdź szczegóły

Przypisy