Centrum rozmów i zwierzeń – współczesny barber shop jako trzecie miejsce

Strefa Barbera

Barber shop to miejsce nieskrępowanych rozmów, luźnej atmosfery, wesołych pogaduszek, przekomarzania się jeden z drugim, naśmiewania się z siebie, głupich kawałów, poważnych rozmów, politycznych dysput rozgrzewających atmosferę do czerwoności, piłkarskich dyskusji o spalonym, niewiernych żonach (bo my jesteśmy bez skazy!) czy permanentnych kłótni o wyższości Depeche Mode nad Metallicą i odwrotnie, wyrażanych najbardziej kwiecistymi argumentami, jakich nie powstydziliby się starożytni oratorzy.

Tyle wyobrażenia. A jak jest w praktyce? W zasadzie jest podobnie, jak w wyżej wypisanej regułce. Z tą różnicą, że od lat obserwuję większą powściągliwość swoich klientów. Mam wrażenie, jakby ludzie nie chcieli do końca wyrażać swoich poglądów. Tak jakby bali się reakcji poczekalni albo współtowarzyszy niedoli na sąsiednich fotelach…

To może cofnę się o mniej więcej trzydzieści pięć lat do Poznania lat osiemdziesiątych… Moje trzy pierwsze zakłady fryzjerskie, jak to się mówiło: „za ucznia”, były bardzo konserwatywne. Oczywiście jak na tamte czasy przystało, miały oddzielone od siebie strefę męską i damską. Były to miejsca, w których prym wiedli kierownicy lokali pracujący na dziale męskim. Nie było tam nic sztucznego: gwar, dym papierosowy, zapach najtańszych wód kolońskich z drogerii, radio z włączoną jedną z czterech państwowych stacji, pełna poczekalnia ludzi i ciągły śmiech między czekającymi, strzyżonymi a strzygącymi. Każdy z szefów nadzorował cały ten artystyczny bałagan, tonując nastroje lub podgrzewając je w kontrolowany sposób. Ale charakterystyczny był jeden element: nie było tematów, których nie poruszano by na fotelu fryzjerskim. Jak wiemy albo pamiętamy, były to czasy tak zwanego realnego socjalizmu. Istniała cenzura, a na ulicach, dużo częściej niż teraz policjantów, spotykało się spacerujących milicjantów w charakterze osób pilnujących nastrojów społecznych przed ewentualnym wybuchem. Zwłaszcza w Poznaniu o tym pamiętano, bo rok 1956 i kilkudniowe, krwawe wypadki poznańskie tamtego czasu odbiły się IM czkawką i zdecydowanie nie chcieli takiej powtórki. Mimo tego pamiętam dobrze, że przekraczając drzwi wejściowe zakładów fryzjerskich, w których wtedy terminowałem, nie było strachu przed mówieniem, co się o NICH myśli! Naprawdę rozmawialiśmy na głos o wszystkim. Wliczając w to kolejki za karpiem, zamordowanie księdza Popiełuszki czy sankcje Ronalda Reagana wobec PRL. Opowiadaliśmy sobie kawały o milicjantach, ruskach, komunistach czy tak zwanych przejściowych trudnościach, z którymi władza bez efektu dzielnie walczyła. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek i kiedykolwiek u fryzjera zwrócił nam uwagę na niestosowność tych dyskusji. 

Jeden z moich szefów, który działał w strukturach „Solidarności”, strzygł i rozmawiał z każdym, kto tylko chciał rozmawiać. A jak nie chciał, to i tak porozmawiali. Miał jednego klienta z wyższego piętra Komitetu Wojewódzkiego PZPR, który to Komitet znajdował się wtedy przy ulicy Armii Czerwonej (teraz Święty Marcin). Przekomarzali się w trakcie usługi, wiedząc jeden o drugim, co naprawdę robią na co dzień i co naprawdę myślą jeden o drugim. Jednakże słuchanie ich wywodów i argumentów było dla mnie, jeszcze niepełnoletniego człowieka, miodem na serce. Dwóch ludzi o skrajnie odmiennych poglądach i zupełnie innych wizjach Polski w sercach rozmawiało ze sobą, wymieniając się siłą słowa, a nie siłą pięści. Nigdy na siebie nie nakrzyczeli i zawsze na końcu usługi rozstawali się uściskiem dłoni, z rozsądną pobłażliwością dla tego drugiego, który jeszcze nie przejrzał na oczy i nie zrozumiał wszystkich faktów, ale może już następnym razem uda się go przekonać. Przez kolejny miesiąc zbierali amunicję w postaci dodatkowych przeczytanych książek i artykułów ze statystykami, żeby rozłożyć przeciwnika na łopatki. Ja czekałem na to, jak teraz czeka się na kolejny odcinek serialu. Rozmowa, choćby najbardziej trudna i przykra, na słowie mówionym się kończyła. Nie ukrywam, że przez lata to był dla mnie archetypiczny styl funkcjonowania fryzjerstwa męskiego. Prowokowałem (i robię to do dziś) rozmowy na dziwne i czasem absurdalne tematy, poddając je pod ogólnozakładową dyskusję, żeby wyciągnąć od siedzących w poczekalni ich opinię, ale podgrzać też zwoje mózgowe, gotowe do reakcji.

Pierwsza moja praca po egzaminie czeladniczym obfitowała w nowe znajomości i interakcje. To tam, na ratajskim osiedlu, doskonaliłem sztukę argumentacji, rozmowy i odpierania słownych ataków ze strony a to przeciwników politycznych, a to tych, którzy kochają inny zespół muzyczny BARDZIEJ....

Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów

Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 4 elektroniczne wydania
  • Nieograniczony – przez 365 dni – dostęp online do aktualnego wydania czasopisma
  • Dostęp do treści w bibliotece cyfrowej
  • ... i wiele więcej!
Sprawdź szczegóły

Przypisy