Fryzjerstwo to moje powołanie

Strefa Barbera

„Kiedy rozpoczynałem swoją poważniejszą przygodę z fryzjerstwem i pracowałem już po praktykach i po przygodach w innych salonach »na swoim«, nie oglądałem się na innych, nie obchodziło mnie, co robią inni fryzjerzy, nawet często nie znałem tych najbardziej znanych (guru fryzjerskich), skupiałem się tylko na sobie, na swojej pracy i na tym, żeby wywołać uśmiech u każdej klientki, która odwiedza mój salon – to był priorytet. Dziś, kiedy czasy są inne i kiedy w mediach społecznościowych zobaczyć można wiele, czy się tego chce czy nie, jest to znacznie trudniejsze. Kiedy każdy fryzjer chwali się szkoleniami, certyfikatami i tym wszystkim innym na pewno jest trudniej. Jednak udaje mi się” – Piotr Sierpiński.

Redakcja „Barber Expert Magazine”: Jak zaczynałeś przygodę z fryzjerstwem? Czy od początku Twoim znakiem rozpoznawczym był uśmiech i pasja absolutna?

Piotr Sierpiński: Moja przygoda z fryzjerstwem wynikała wyłącznie z mojej pasji i obsesji na punkcie damskich włosów. Od najmłodszych lat uwielbiałem czesać, zaplatać warkocze i układać włosy koleżanek. Na początku była to bezinwazyjna zabawa – kiedy już opanowałem podstawy koloryzacji, to moimi pierwszymi „klientkami” były właśnie znajome, koleżanki itp. Później ich mamy i ich znajome. Wszystko szło bardzo naturalnie – jedna pani polecała mnie drugiej, a ja po szkole z kuferkiem biegałem po osiedlu.

Kiedy fama się rozniosła, że „Piotrek od włosów” jest „fryzjerem”, telefony do domu się rozdzwaniały. Wtedy jeszcze była to bardziej nauka – dzisiaj jestem wdzięczny tym wszystkim kobietom, że mogłem na nich ćwiczyć i tak pewnie czuję się w koloryzacjach. Byłem stałym klientem w osiedlowym sklepie „Roman” – to właśnie tam specjalnie dla mnie zamawiano miseczki i akcesoria fryzjerskie, które często dostawałem w gratisie do zakupów farb. Tak, sklepowych! Mój ojciec nie był zadowolony z tego powodu, że po szkole pracowałem zamiast się uczyć. W pewnym momencie powiedział „stop” i otrzymałem zakaz. Widział jednak, że nie potrafię bez tego żyć i szybko wróciłem do mojej „pracy”. Myślę, że uśmiech i pozytywna aura to właśnie ja. W dużym stopniu pomaga mi to w pracy. Mam łatwiejszy kontakt z klientem i kobiety otwierają się przy mnie. Poza tym uwielbiam to, co robię a połączenie tego z moją energią to mieszanka wybuchowa. Myślę, że gdybym był mechanikiem samochodowym, to byłoby podobnie: w tle leciałaby głośna muzyka, a ja naprawiałbym samochody, tańcząc i śpiewając.

Redakcja BEM: Słyszałam, że z wyborem szkoły fryzjerskiej wiąże się ciekawa historia. Opowiesz naszym Czytelnikom coś więcej na ten temat?

PS: Kiedy przyszedł czas wyboru szkoły średniej, postanowiłem złożyć papiery do dwóch liceów ogólnokształcących oraz jednego technikum. Mimo że fryzjerstwo było moją pasją, to cały czas z tyłu głowy miałem presję społeczną, by nie iść do szkoły zawodowej. W ostatniej chwili jednak zmieniłem zdanie i stwierdziłem, że fryzjerstwo to moje powołanie – do dziś nie wiem, jak wybłagałem panie ze szkoły zawodowej, aby przyjęły ode mnie papiery i zapisały mnie do szkoły fryzjerskiej... Był koniec sierpnia, a nauka rozpoczynała się z początkiem września. 

W momencie zapisu do szkoły trzeba było mieć wybrane i zatwierdzone miejsce odbywania praktyk. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od razu po złożeniu papierów wyjechałem do babci na Mazury. Z moimi CV został w Poznaniu mój tata, który dostał zadanie zanieść papiery do salonu Enzo. W tamtym czasie był to jeden z najlepszych salonów w okolicy. Nie zdawałem sobie sprawy z prestiżu tego salonu, z tego, kto tam pracuje i jakich ma klientów. W nieświadomości wystartowałem do najlepszych jako uczeń.

Tata chodził, a raczej biegał po Poznaniu cały długi dzień, szukając salonu Enzo... W tamtych czasach nie było internetu i nie było możliwości wpisania w mapy Google „salon Enzo Poznań”... Nawet takie wpisanie nic by jednak nie dało. Bo salon nazywał się KENZO, ale o tym dowiedziałem się
gdy tata zadzwonił do babci, że mnie „zabije i że mam nie wracać do domu”. Do teraz takie przekręcanie nazw jest dla mnie rzeczą normalną, ale tłumaczę sobie, że artyści tak mają. Nawet dziś, kiedy jadę na wakacje i ktoś pyta mnie po jakimś czasie, gdzie byłem, potrafię przekręcić nazwę z Toskanii w Albanię. 

Wracając do Enzo-Kenzo – dostałem się. Pojechałem tramwajem z siatką z Biedronki na pierwsze praktyki. Dopiero wtedy zrozumiałem, że wkraczam w wielki świat. Wszystko było WOW. W Kenzo szybko zdjęto mi plakietkę „uczeń” i pomimo praktyk zostałem fryzjerem.

Redakcja BEM: 6 listopada ustanowiłeś rekord Guinnessa i rekord Polski w najszybszym przedłużaniu włosów. Gratulujemy serdecznie! Wynik 6 minut i 12 sekund jest imponujący. Opowiedz proszę, jak Twoja historia z przedłużaniem włosów właściwie się zaczęła? 

PS: Moje pierwsze przedłużanie włosów wykonałem w Kenzo! Kiedy klientka salonu zdjęła przedłużone włosy, uznając, że nadają się do śmieci, ja jako uczeń, wynosząc śmieci, postanowiłem położyć je obok śmietnika i przyjść po nie po pracy. Tak też się stało. W głowie miałem już, jakie piękne, długie włosy będą miały moje koleżanki. Pojawił się jednak problem, bo pomimo posiadania włosów nie miałem maszyny i akcesoriów, które pozwoliłyby je przymocować do włosów naturalnych. Problem jednak szybko się rozwiązał – poszedłem do sklepu papierniczego, kupiłem masę ołówków, ściągnęłam z nich te sreberka, do których przymocowana była gumka. I już chyba wszystko wiadomo... Moja koleżanka miała długie włosy przymocowane sreberkami od ołówków. Wtedy chyba liczył się efekt, a nie komfort „klientki”, ale tak właśnie wyglądało moje pierwsze przedłużanie.

Redakcja BEM: Pozytywnymi doświadczeniami każdy chętnie się dzieli, natomiast doskonale wiemy, że w tej branży są również trudne momenty i sytuacje zwątpienia. Jak w takich sytuacjach sobie radzisz?

PS: Kiedy rozpoczynałem swoją poważniejszą przygodę z fryzjerstwem i pracowałem już po praktykach i po przygodach w innych salonach „na swoim”, nie oglądałem się na innych, nie obchodziło mnie, co robią inni fryzjerzy, nawet często nie znałem tych najbardziej znanych (guru fryzjerskich), skupiałem się tylko na sobie, na swojej pracy i na tym, żeby wywołać uśmiech u każdej klientki, która odwiedza mój salon – to był priorytet. Dziś, kiedy czasy są inne i kiedy w mediach społecznościowych zobaczyć można wiele, czy się tego chce czy nie, jest to znacznie trudniejsze. Kiedy każdy fryzjer chwali się szkoleniami, certyfikatami i tym wszystkim innym na pewno jest trudniej. Jednak udaje mi się. Mimo tego, że nie pracuję już sam, a mam cały team ludzi, z którymi razem współtworzę to wspaniałe miejsce na mapie Poznania, i realia się trochę zmieniły, bo z małego saloniku zrobił się biznes i wymaga on tego, aby wiedzieć, co się dzieje na rynku, ja nadal skupiam się na swojej pracy i nie rozglądam się na boki. Dalej jestem fryzjerem stylistą i staram się temu poświęcać.
Jestem bardzo emocjonalny i wszystko „biorę na klatę”. Często kiedy coś mogłem zrobić lepiej albo klientka nie do końca była zadowolona (zdarza się), nie mogę spać po nocach – analizuję, rozkładam na czynniki pierwsze i rozmyślam. 
 


Chwile zwątpienia są. Wynika to z przepracowania, bo nie pracuję jak norm...

Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów

Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 4 elektroniczne wydania
  • Nieograniczony – przez 365 dni – dostęp online do aktualnego wydania czasopisma
  • Dostęp do treści w bibliotece cyfrowej
  • ... i wiele więcej!
Sprawdź szczegóły

Przypisy