Licencja na zawód barbera?

Strefa Barbera

Czy popularnie nazwane licencją uprawnienia umożliwiające pracę w zawodzie fryzjera męskiego są nam potrzebne, czy nie?

Dyskusja na ten temat toczy się w wielu krajach. U nas co nieco, być może z nudów, mówiono o tym w trakcie live’ów podczas pierwszego lockdownu spowodowanego pandemią, ale w zasadzie w branży jest kompletna cisza w tym temacie. Twierdzę, że nic o nas bez nas, więc jeśli chcemy, żebyśmy się rozwijali i odpowiadali za to, co się u nas dzieje, to powinniśmy i w tej kwestii porozmawiać, posprzeczać się i koniec końców dojść do jakiegoś konsensusu.

Bo to wszystko nie jest takie proste…

Nasz zawód jest uwolniony od końca lat 80. Oznacza to, że fryzjerem męskim może zostać każdy, otworzyć zakład może każdy i wymądrzać się na temat pasji i rzemiosła też może każdy. Również bez względu na to, czy ma pojęcie o świadczeniu usług, predyspozycje do ich wykonywania, czy ma jakikolwiek staż i czy plecie trzy po trzy. Wystarczają chęci. Przynajmniej na początek. Mamy więc bazę wyjściową taką, że na dziś w zakładzie fryzjerskim mogą pracować fachowcy różnego autoramentu, z wykształceniem branżowym lub bez niego, z jakimkolwiek wykształceniem lub bez żadnego wykształcenia i tylko niewidzialna ręka rynku weryfikuje, kto stoi za fotelem.

Jak to jest w innych krajach?

W Stanach Zjednoczonych licencja na barbera jest wymagana. Trzeba skończyć szkołę, mieć wypracowaną odpowiednią liczbę godzin, zapłacić określoną kwotę, przejść egzamin i dopiero można chwycić brzytwę do ręki. Można rozpocząć naukę w dowolnym punkcie swojego życia. Nie jestem pewien, ale są chyba ograniczenia minimum wieku i to może być zależne od stanu. Styliści zajmujący się fryzjerstwem damskim i męskim przechodzą w USA krótsze i ogólniejsze kursy i czasami strzygą mężczyzn w dość popularnych „uniseksach”, więc jakość męskiego strzyżenia jest w nich zdecydowanie gorsza.

W Wielkiej Brytanii nie ma tam licencji, ale to jest kraj, w którym od lat 60. ubiegłego wieku głośno rozmawia się o uprawnieniach, podając argumenty za ich wprowadzeniem i przeciw takiemu rozwiązaniu. I tam właśnie fryzjerzy, barberzy, branżowe media i organizacje dyskutują na ten temat. Przede wszystkim próbują w ten sposób wymóc na części barber shopów minimum higieny i zachowań sanitarnych. Powstały nawet na ten temat programy w brytyjskich telewizjach, więc coś na rzeczy jest. Co ważne, utrzymanie standardów XXI w. nie zależy tylko od posiadania licencji lub jej braku – wspomniane nonszalanckie barber shopy najczęściej prowadzą osoby dość beztroskie w zakresie dbania o czystość w zakładzie.

W Unii Europejskiej też nie ma licencji. Kilkudekadowe „zarżnięcie” zawodu fryzjera męskiego, brak profesjonalnej edukacji i dopuszczenie do tej profesji wszystkich, którym się wydaje, że umieją strzyc, doprowadziło do sytuacji, że nie ma branżowych egzaminów, a w wielu miejscach, delikatnie mówiąc, z higieną jest na bakier. Czy tyczy się to tylko tych, którzy nie mają dokumentu poświadczającego egzamin? Niestety nie. Sytuacja wygląda tak, że luzackie podejście do jakości usług i prowadzenia zakładu mają również ci, którzy skończyli odpowiednie szkoły, a ich ściany uginają się pod ciężarem certyfikatów.

Co mamy u nas?

Są szkoły branżowe i technika fryzjerskie, po których nieliczni w zawodzie zostają, a z tych nielicznych tylko niektórym chce się robić coś dalej. W tych szkołach działu męskiego jest jak na lekarstwo. Rynek oczywiście nie śpi i w zamian za brak fryzjerstwa męskiego w nauczaniu państwowym mamy akademie z masterbarberami w co drugim barber shopie, w których świeżo upieczeni adepci jednej akademii w krótkim czasie po otrzymaniu certyfikatu szkolą w kolejnych master akademiach za unijne środki. Są też kursy korespondencyjne – tak, tak! – w których obok szkolenia z tkactwa, języka angielskiego i innych kursów można nauczyć się fryzjerstwa z elementami barberingu z zeszytów i online. Zdaję sobie sprawę jednak też z tego, że oni wszyscy po prostu wypełniają lukę, a nawet wyrwę edukacyjną w branży fryzjerstwa męskiego. Chęć otrzymania takich dyplomów przez „studentów” akademii pośrednio potwierdza, że ludziom zależy na papierku i chcą jakiegoś potwierdzenia swoich kwalifikacji.

Jaka powinna być sytuacja idealna?

I have a dream: młody człowiek, kończąc szkołę podstawową, idzie do szkoły branżowej. Tam przez trzy lata na przemian w szkole i dobrym zakładzie pracy uczy się barberingu. Do tego ów uczeń jest pełen chęci i zaangażowania, a na koniec zdaje egzamin czeladniczy z fryzjerstwa męskiego na ocenę bardzo dobrą. Wychodzi wtedy na rynek pracy jednostka licencjonowana, świadoma, wyuczona i do tego pełna pomysłów na rozwój swój, zakładu i branży. Oczywiście rozwija się dalej w technikum i na kolejnych szczeblach nauki oraz doszkala się samemu na prywatnych, dodatkowych pokazach, kursach, targach itd.

Ale tak się nie dzieje. Państwowych szkół o profilu fryzjerstwa męskiego nie ma. Nauczycieli, którzy mogliby uczyć w takich szkołach, jest niewielu, a uczniowie, którzy przyszli do szkoły, bo podoba im się dział męski, szybko zniechęcają się codziennym trybem nauki damsko-męskiej. Gdzieniegdzie trafi się nauczyciel pasjonat, który wbrew wszystkiemu wrzuca do swojego nauczania barberskie kwia...

Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów

Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 4 elektroniczne wydania
  • Nieograniczony – przez 365 dni – dostęp online do aktualnego wydania czasopisma
  • Dostęp do treści w bibliotece cyfrowej
  • ... i wiele więcej!
Sprawdź szczegóły

Przypisy