Następny Proszę! po prostu musiał powstać – rozmowa z Adamem Szulcem wokół jego najnowszej książki

Strefa Barbera

Redakcja BEM: Jak zaczęła się Pana przygoda z fryzjerstwem i w którym momencie poczuł Pan, że „kocha tę robotę”?

Adam Szulc: „Trzeba kochać tę robotę” – powiedział do mnie Sylwester Majdziński w 2019 r., a Bogusław Bagrowski podobną frazą, jako swoje motto, powtórzył te słowa kilka lat później. Te cytaty, do których niewątpliwie się Pani odniosła, są dla mnie bardzo ważne. Wypowiedzieli je zwykli ludzie, emerytowani fryzjerzy z polskich miast, z którymi miałem przyjemność rozmawiać do książki Następny Proszę! przy pracy nad rozdziałem Spotkania z mistrzami. Opowiadają prostym językiem, jak ważna była dla nich praca fryzjera męskiego, ile przyniosła im radości i jak chętnie wspominają interakcje z klientami sprzed lat.

Mój pierwszy zawodowy „coming out” to pochwalenie się pomysłem na swoje przyszłe życie przed rodziną podczas jakiegoś zlotu urodzinowo-imieninowego w naszym mieszkaniu. Powiedziałem, że będę fryzjerem i będę golił z mydłem. Miałem wtedy cztery lata i podskórnie czułem, że to jest to. Wychowałem się na Jeżycach nad zakładem fryzjerskim Chojnackich, w którym moi rodzice mieli robione fryzury ślubne. Z kolei mój dziadek w czasie wojny zajmował się barberską profesją w Kołobrzegu. Możliwe, że to były iskry zapalne przyszłego zawodu, ale fryzjer męski zawsze wydawał mi się
interesującym mikrokosmosem. Był tam niepowtarzalny zapach połączony z ludzkim gwarem, a dźwięki maszynek i suszarek mieszały się z pozytywnym zamieszaniem i nieznanymi artefaktami w postaci buteleczek, pompek, słoiczków i puzderek jak z tajemniczej pracowni średniowiecznego alchemika.

Natomiast miłość do zawodu poczułem na pierwszych praktykach na dziale męskim zakładu fryzjerskiego przy ul. Wyspiańskiego na poznańskim Grunwaldzie. Wszystko to, co było moim wcześniejszym wyobrażeniem, przeistoczyło się w real właśnie w tamtym miejscu. Szef z atencją i pietyzmem zaznajamiał mnie z każdym kolejnym elementem profesji, powoli wdrażając w życie i ucząc podstaw wszystkiego, co powinienem jego zdaniem wiedzieć i umieć. To tam złapałem bakcyla.

W jaki sposób dba Pan o lojalność klientów w środowisku konkurencyjnym?

Przede wszystkim jestem sobą. W szkole fryzjerskiej byłem nastoletnim punkiem. Rzecz to niespotykana w branży w tamtym czasie, a mówimy o roku 1986. Z kolei na punkowych koncertach nie było fryzjerów. Moi koledzy chodzili do klas typowo męskich zawodów jak blacharze, tokarze czy mechanicy lub po prostu wybierali liceum. To z tamtych środowisk subkultury czerpały najwięcej, nie z klas fryzjerskich. Stąd zawsze funkcjonowałem w nietypowym dla profesji czy zainteresowań otoczeniu. Nauczyłem się z tym żyć. Może dlatego, a może podświadomie moimi ulubionymi bohaterami książkowymi są niejaki Gustaw Cykorz, uczeń klasy 6B w Siódmym wtajemniczeniu, oraz Maksymilian Ogromski zwany Cymeonem Maksymalnym, młodociany miłośnik filmu. Obie pozycje napisał Edmund Niziurski i w obu główne postaci są trochę wyalienowanymi nastolatkami, którzy nie chcą się poddać presji otoczenia i po prostu chcą być sobą.

Zatem jeśli mowa o konkurencji, to zawsze wybieram swój pomysł. Nie oglądam się na innych i ze swoich pasji czerpię pełnymi garściami, a klientom się to podoba. Mężczyźni lubią szczerość i uczciwość wobec nich samych. Zatem kiedy widzą wystrój wnętrza barber shopu, który bardziej przypomina salę prób garażowego zespołu niż lokal branży beauty, to nawet jeśli nie interesują się punk rockiem, to docenią to, co znajduje się w środku. To jedna strona, druga to kreowanie lojalności poprzez budowanie społeczności nas wszystkich: właściciela, fryzjerów i klientów. To ważne, żeby klienci poczuli, że są częścią większego spektrum. Do tego dobra praca, rzetelne rzemiosło, odpowiednia rozmowa, zawsze doradztwo w kwestii życia i fryzury czy po prostu szacunek do drugiego człowieka. Żadnego przekupstwa w postaci talonu na co dziesiąte strzyżenie gratis czy sztuczek marketingowych. Klient ma chcieć do nas przyjść i poczuć się ważną częścią Trzeciego Miejsca.

W swojej nowej książce prezentuje Pan szeroko pojętą koncepcję amerykańskiego barber shopu. Co według Pana jest kluczem do sukcesu własnego salonu i czy ta amerykańska mentalność fryzjerów i ich klientów ma jakieś odzwierciedlenie w polskiej rzeczywistości?

Ameryka rodziła się w zupełnie inny sposób i w innej rzeczywistości niż Europa, stąd koncepcja zorganizowania wszystkiego jest tam też zupełnie inna niż u nas. Bo mimo tego, że lwia część pierwszych amerykańskich osadników pochodzi ze Starego Świata, to oni z jakiegoś powodu uciekali nawet mentalnie z naszego kontynentu. Wszystko działo się po to, żeby nowy pomysł na zbudowanie kraju był zupełnie odmienny niż ten, z którego emigrowali. Rzecz jasna całe zjawisko dotyczy również barber shopów, które od początku pełniły funkcję klubów towarzyskich. Jeśli wie się, że np. wyjeżdżający do Stanów Zjednoczonych Irlandczycy w XIX w. byli młodymi kawalerami, to zrozumie się ich potrzebę wspólnego przebywania w tych samych miejscach, w tym w zakładach fryzjerskich.

Kluczem do sukcesu salonu jest wymyśleć siebie, a można to zrobić także za pomocą amerykańskich inspiracji. A jest czym się inspirować, bo w rozdziale o historii tamtejszych barber shopów udowodniłem, jak ważną funkcję pełniły one w społecznej tkance całego narodu i to od samego początku tworzenia się amerykańskiego snu. Właściwie wszystkie zachowane symbole, zrozumienie zawodu jako nośnika tradycji i kultury oraz poszanowanie dla każdego kawałka historii męskich fryzjerni nie mają precedensu na skalę światową. Warto zajrzeć do tego rozdziału.

Dlaczego – Pana zdaniem – osiągnął Pan barberski sukces? Jakie cechy Pana wyróżniają i które z nich uważa Pan za wrodzone, a nad którymi musiał Pan popracować?

Przede wszystkim nigdy nie używam słowa sukces. Ten termin nigdy nie był i nie jest celem mojego życia. Nie wiem, czy to, co osiągnąłem, można nazwać sukcesem. To na pewno ciąg poszczególnych zdarzeń, który sprawił, że dzięki determinacji i bezpiecznym ruchom, bo nie należę do ślepych ryzykantów, jestem w tym miejscu, w którym jestem. Mimo tego, że prowadząc działalność gospodarczą, codziennie podejmuję ryzyko, to zawsze staram się przyjrzeć jego następstwom
z różnych stron.

Moje cechy, które możliwe, że doprowadziły mnie do punktu, w którym dziś rozmawiamy, to pracowitość, odwaga, wychodzenie poza strefę komfortu, konsekwencja, ambicja, odrobina talentu i szukanie nowych terytoriów, czyli szeroko pojęta poznańska praca organiczna. Niezwykle cenię sobie to zjawisko, dzięki któremu wytrwaliśmy pod zaborami i zasłynęliśmy dobrze przygotowanymi kadrami poprzez pracę u podstaw. Jednak w tym wszystkim najważniejsza jest rodzina, która wiernie towarzyszy mi na wszystkich etapach kariery. Bo to jest wspólna droga każdego z nas, w której płyniemy powoli, ale bardzo konsekwentnie i fundamentalnie.

Kto jest Pana największą fryzjerską inspiracją? Jak Pana zdaniem uniknąć w pracy syndromu bycia czyjąś kopią – nadmiernego wzorowania się na pracach osoby, którą bardzo się ceni? 

Jeżeli chodzi o fryzjerów, dzięki którym jestem, kim jestem, to kilka lat temu napisałem na ten temat felieton do „Kuriera Fryzjerskiego”. Nosił on tytuł Autorytety – czy są nam potrzebne we fryzjerstwie? Wymieniłem tam ok. 20 różnych fryzjerów, z których czerpałem inspiracje kiedyś i którzy mają na mnie wpływ teraz. Cenię sobie w nich nie tylko umiejętności twarde, czyli te „skille”, które widać najbardziej na pierwszy rzut w trakcie strzyżenia i po jego zakończeniu, ale również zachowanie fryzjera wobec klienta, cały szeroko pojęty mental i kulturę osobistą.

Zdecydowanie największą opoką, która trwa jak skała i jest taką latarnią morską, do której zawsze zwracam się w chwilach zwątpienia i potrzeb dowiedzenia się więcej, jest pan Franciszek Głów, 92-letni fryzjer męski z Rogoźna. Mistrz po stokroć. Jego biogram znajduje się również w książce Następny Proszę!

Amerykański zwrot copycat jest wyrażeniem, które można przykleić do wielu współczesnych barber shopów na całym świecie. Oznacza to ślepe kopiowanie po to, by stać się kimś takim samym jak ten, z kogo bierze się wzór czy przykład. Moda na brody sprawiła, że mnóstwo przypadkowych ludzi, często zupełnie spoza branży, zainwestowało swoje fundusze w otwarcie zakładów fryzjerskich dla mężczyzn. Wystarczyło wpisać odpowiednią frazę w przeglądarkę internetową i architekt wiedział, w jakim kierunku podążać. Kopia to zły wzorzec. Nie ma w niej serca i nie ma też pomysłu, a poza pieniędzmi, które pojawią się lub nie, nie widać tam żadnej miłości do jednego z najstarszych zawodów świata. Odpowiedź na część drugą tego pytania zawarłem już w odpowiedzi na pytanie o lojalność. Powtarzam to często: znajdź siebie, wymyśl siebie, zbuduj siebie i bądź sobą! 

Jak w codziennej praktyce wypośrodkować pomiędzy „modnością” a praktycznością fryzury i jaką rolę odgrywa w tym wywiad z klientem? 

Wywiad z...

Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów

Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 4 elektroniczne wydania
  • Nieograniczony – przez 365 dni – dostęp online do aktualnego wydania czasopisma
  • Dostęp do treści w bibliotece cyfrowej
  • ... i wiele więcej!
Sprawdź szczegóły

Przypisy