Para, punk, pokora, praca

Strefa Barbera

Ileż dobrego przyniósł XIX wiek naszej branży. Im więcej o nim czytam i im bardziej go odkrywam, tym coraz mocniej obserwuję, że nazwanie tamtego stulecia prekursorem męskiej pielęgnacji i nieznanego wcześniej stylu nie jest na wyrost. W zasadzie najwięcej w tym temacie zmieniło się za czasów królowej Wiktorii, czyli w okresie największych odkryć geograficznych, podbojów nowych ziem, zmian technologicznych i społecznych oraz nowego myślenia o człowieku. Ta epoka nazywana jest erą maszyny parowej. Co to ma wspólnego z fryzjerstwem męskim?

Dużo. Nieznane wcześniej migracje na wielką skalę, jakie miały miejsce w kierunku wielkich miast, sprawiły, że tysiące młodych mężczyzn ze wsi i miasteczek nagle pojawiły się w nowym świecie w dużych aglomeracjach. Miasta rozrastały się, wchłaniały i w pewnym sensie pożerały nowych przybyszów. Takie nagromadzenie ludzi powodowało też rozmaite patologie, ale nie o nich tu mowa. Mężczyźni ci przybyli w poszukiwaniu pracy w nowo powstających jak grzyby po deszczu fabrykach. Tworzyli nowe. Nowa klasa, nowi robotnicy, nowy człowiek. Ci ludzie musieli się ubrać, umyć i zjeść, ale też ogolić i ostrzyc!

Tam, gdzie wcześniej było ściernisko, teraz powstały tanie czynszówki ze sklepikami, straganami i zakładzikami usługowymi. To sprawiło, że po pierwsze zakłady fryzjerskie dla mężczyzn zaczęły się pojawiać w miejscach im wcześniej nieznanych, a po drugie musiały zmienić swoją ofertę pod nowe fryzury, nowe mody i większą liczbę zupełnie nowych i innych klientów. To w tych zakładach następowały epokowe zmiany w wyglądzie nowego człowieka. Moda na męskie fryzury zaczęła zmieniać się co dekadę. Wymyślano nowe narzędzia i nowe kosmetyki. Wszystko to zaczęło być lepsze, ale i bardziej dostępne. Ludzie pracowali, więc zarabiali. Jak zarabiali, to mogli wydawać. Zapoczątkowano więc wtedy pewien cykl, który trwa do dziś, a który wcześniej, przed tymi ogromnymi zmianami, był niespotykany.

Pierwszym XIX-wiecznym arbitrem europejskiej elegancji był George Bryan Brummell, który zmarł w 1840 r. To brytyjski ekstrawagancki dandys, hedonista. Jednym z jego dziwactw było polerowanie swoich butów szampanem, ale nie to budziło największe zdziwienie. On codziennie mył się
i regularnie samodzielnie golił! To w rozpoczynającym swoją ekspansję wiktoriańskim królestwie zaskakiwało najbardziej, bo bieżąca woda dostarczana do domostw dopiero miała się pojawić. Brummell regularnie podcinał też i układał włosy w barber shopie w Londynie. Uważany jest również za pierwszego mężczyznę noszącego pierwowzór dzisiejszego garnituru. Taki strój stał się szybko obowiązującym w każdej klasie społecznej. Zarówno arystokracja i bogaci mieszczanie, jak i wielkomiejscy pracownicy fabryk czy szumowiny społeczne – wszyscy od tego czasu mogli wyglądać podobnie. To była ogromna zmiana: demokratyzacja życia wymuszona wspólnym mieszkaniem w jednym mieście, podobnymi problemami, nowymi ideami, obowiązkową szkołą, ale też szerokim dostępem do szybkiej, codziennej informacji i reklamy. To przecież media w dużej mierze odpowiadają za zmiany w ówczesnym męskim wizerunku, a co za tym idzie za poprawę jego jakości poprzez samodzielne myślenie o sobie. W tej sytuacji i barber shopy musiały przejść zmianę.

Wiktoriański klimat zakładów fryzjerskich pozostaje w moim wyobrażeniu, ale też w mojej pamięci jako archetyp czasu i miejsca. Jako szczególna lokalizacja dla mężczyzn, w której gwar rozmów przerywany nabożną ciszą łączył się z sykiem parowych żelazek, a kurz był naturalnym, ale niezbywalnym i koniecznym elementem wystroju wnętrza, dodającym patyny przedmiotom pieczołowicie zbieranym na ciężkich regałach. Do dziś dla wielu badaczy branży fryzjerskiej wizerunek tamtejszych zakładów to niedościgniony wzór, ale też początek tego nurtu zmian, do którego często odnosimy się w swoich rozważaniach. Bo wszystko było wtedy takie nowe, inne, nowoczesne i rewolucyjne. Świat zmieniał się na oczach ludzi i nawet słynny „król fryzjerów – fryzjer królów”, czyli Antoni Cierplikowski z Sieradza, w swoim ostatnim radiowym wywiadzie mówił o tym, jak w Łodzi zakład fryzjerski jako instytucja zmienił się w tamtym okresie.

Chłonąłem ten świat i fascynowałem się nim w literaturze i filmie od dziecka. Jako młodzieniec zaczytywałem się w książkach Juliusza Verne’a. Jest on nazywany ojcem steampunkowej fantastyki i choć niektóre z jego pomysłów przestały być futurologią, wchodząc później do normalnego użytkowania, to ja przede wszystkim zakochałem się w niesamowitym klimacie opisywanych przez niego czasów. W nich bezkresna przygoda, eksploracja nieznanych terenów, odwaga, wyższość rozumu nad ciemnotą oraz elegancja, kultura osobista i męski szyk dżentelmena z podkręconym wąsem i długą brodą wyznaczały granicę męskości.

Dlatego kiedy przyszedł na to czas, nie musiałem w ogóle zastanawiać się nad nazwą kosmetyków z Jamy – wybrałem Steam Punk. Bo w nim jest wszystko, co mnie definiuje. W ogromnym skrócie to punk, para, pokora i praca. Jakkolwiek zmieniać szyk tych słów bo wszystkie te elementy tworzą spójną całość. To nie jest czcza komercyjna gadka dla potrzeb reklamy, ale głęboka wiara w to, że jeśli robisz swoje i jesteś sobą, to musisz być nim cały czas. 

Pierwszym kosmetykiem był olej...

Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów

Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 4 elektroniczne wydania
  • Nieograniczony – przez 365 dni – dostęp online do aktualnego wydania czasopisma
  • Dostęp do treści w bibliotece cyfrowej
  • ... i wiele więcej!
Sprawdź szczegóły

Przypisy