Seniorzy barberzy – do czego są nam potrzebni?

Strefa Barbera

Będąc małolatem, a było to mniej więcej w połowie lat 70., lubiłem podglądać zakłady fryzjerskie przez okna wystawowe (robię to zresztą z upodobaniem do dziś!). Pomijam już fakt, że tym, którzy stoją na zewnątrz, zawsze wydaje się, że nikt w środku ich nie widzi, ale to drobiazg, bo dziecku, które gapi się bez żenady na wnętrze zakładu, można wybaczyć więcej.

Mieszkając na poznańskich Jeżycach, chodziliśmy do fryzjera na ul. Dąbrowskiego. Z mamą, tatą, czasem z dziadkiem. Gdy miałem dwa – trzy lata, ryczałem na fotelu. Pamiętam jak przez mgłę, że nie chciałem być obsługiwany przez fryzjera, ale chciałem być tam w środku. Bo ten mikrokosmos podpatrywany z zewnątrz podobał mi się. Starsi fryzjerzy pochylający się nad klientami, ubrani w swoje nieskazitelnie białe kitle do samej ziemi, wyraźnie zajęci i zafrasowani wykonywaną pracą i trzymający w rękach niespotykane w naszych, rodzinnych domach narzędzia, które mogły co najwyżej konkurować z dziadkowymi i babcinymi artefaktami. To robiło wrażenie jak nic innego na ulicy. Zacząłem powoli nasiąkać i interesować się tematem. Szybko okazało się, że mój dziadek od strony mamy, ukochany dziadek Władek, był fryzjerem męskim w czasie wojny. Niesamowite. Szybko określiłem się, kim będę. Wiedziałem, że będę golił brzytwą!

Dziadek był jednym z moich pierwszych modeli. I jego wspomnienia z pracy w zawodzie, jego doświadczenie, zrozumienie pracy fryzjera męskiego, ale też pracy jako wartości samej w sobie oraz cierpliwość w tłumaczeniu mi oczywistych oczywistości stały się dla mnie fundamentami. Na tych prostych prawdach zbudowałem całą swoją siłę i wiedzę.

Jestem pewien, że starzy fryzjerzy są nam potrzebni. Oni sprawiają, że wiemy, skąd nam wyrastają zawodowe nogi. Oni są tym pomostem łączącym nas z tymi czasami, których nigdy nie będzie dane nam przeżyć. Zresztą w zawodzie fryzjera jest trochę tak, że im barber starszy, tym cieszy się większym szacunkiem, ma większy spokój w pracy, większe zrozumienie dla różnych codziennych spraw i potrafi emanować ogromną siłą, bo nic już nie musi nikomu udowadniać. Tryska niesamowitą energią w spotkaniu z młodymi ludźmi. Jak jeszcze trafi na wolnego słuchacza, który chce się czegoś ciekawego od niego dowiedzieć, to klękajcie narody – wszystko jest możliwe!

Zatem jeśli ktoś będzie chciał to zrozumieć i posiąść ich wiedzę, to zrobi ogromny krok naprzód i zawsze będzie miał z tyłu głowy pomoc i gotowce do rozwiązania różnych branżowych dylematów. Ci, dla których fryzjerstwo męskie to tylko szybki biznes otoczony kilkoma starymi maszynkami dla zrobienia sobie anturażu historycznego miejsca… hmm, posłużę się cytatem prostego węglarza z kultowego Misia: „Kto tak sądzi, świeci jak zgasła świeczka na słonecznym dworze”.

Od lat pragnę zrobić szeroki projekt wspominający o największej możliwej liczbie polskich fryzjerów męskich. Po to, żeby ich nie zapomnieć, ale też po to, żeby popełniane przez nich błędy, proste drogowskazy i rozwiązania problemów zawodowych sprzed lat pomogły nam wszystkim w przyszłości. Ta ciągłość jest czymś niesamowitym.

W Następny proszę!, mojej drugiej książce o fryzjerstwie męskim, spróbowałem swój projekt wprowadzić częściowo w życie. Napisałem tam rozdział o emerytowanych fryzjerach z całego świata, bezpośrednio posiłkując się wiedzą z rozmów z głównymi bohaterami, a pośrednio z ich rodzinami, przyjaciółmi i ich reminiscencjami. To te właśnie akapity cały czas robią ogromne wrażenie na czytelnikach. Pokazują stałość, tradycję, nieprzemijalność i pewien strumień wiedzy, kultury osobistej i historii, jakie w naszym zawodzie są najczęściej domeną starszych fryzjerów. Każdy z nas, nawet ci, którzy są w zawodzie dopiero kilka lat, mają swoje wspomnienia i widzą, jak już na przestrzeni tego krótkiego czasu zmieniło się wiele. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia, na których widzimy robione przez siebie wcześniej fryzury czy na używane przez nas narzędzia i kosmetyki. Już widać zmianę, a co dopiero na przestrzeni kilkudziesięciu lat czy dłużej, jak w przypadku Antoniego Mancinellego z Nowego Jorku, który pracując do 108. roku życia, miał staż pracy w zawodzie… 96 lat!

Starzy fryzjerzy to kopalnia wiedzy. Nie tylko o zawodzie, czasach i klientach. Przede wszystkim patrzą na swoje życie i swoje dokonania przez pryzmat całościowy: sprzężonego życia rodzinnego i zawodowego i łączenia wszystkiego w harmonijny, choć niełatwy sposób, bo czasy kiedyś były nielekkie. Również przez pryzmat scalania starych technik z nowoczesnym fryzjerstwem. Bo oni bardzo często są wyjątkowo jak na swój wiek nowocześni. Czerpmy więc od nich, ile się da. Bierzmy wiedzę z wczoraj i przekuwajmy ją w nowoczesne dziś. Namawiajmy ich na sentymentalne podróże wspomnieniowe i spisujmy te wypowiedzi. Bo za kilka lat może już nie być z kim rozmawiać. 

Mamy w branży prawie dwudziestoletnią wyrwę w zawodowym edukowaniu fryzjerów męskich. Ona przypada mniej więcej na lata 1999–2018. W zasadzie zaczyna się troszkę wcześniej, ponieważ ostatnie lata przed reformą edukacyjną to był już upadek szacownego zawodu. Co to wszystko oznacza? Ano właśnie to, co napisałem wcześniej, że za chwilę nie będzie z kim rozmawiać, bo ci, którzy weszli na rynek pracy na początku XXI stulecia, nie znają rozdziału zawodów męskiego od damskiego, ale też nie znają i nie pamiętają starego rzemiosła. Nie ich wina – to oczywiste, ale ta trwająca dwie dekady przerwa spowoduje brak wspomnień starych fryzjerów męskich za 30–40 lat. To nie jest jakiś science fiction, tylko real politik. Bierzmy się zatem do roboty. Dopóki jest z kim. 

Przypisy