Jak to jest, że przygotowujemy fajną fryzurę, która na żywo wygląda olśniewająco i zarówno my, rzemieślnicy, jak i on, klient, jesteśmy nią zachwyceni, a po obejrzeniu zdjęć w aparacie okazuje się, że cały urok strzyżenia, koloru, bryły i naszej pracy gdzieś uciekł? Z kolei oglądamy fryzury w magazynach fryzjerskich i zwracamy uwagę na to, że choć fryzura nie jest najwyższych lotów, to samo zdjęcie jest bardzo dobrej jakości i podnosi wartość wykonanej pracy. O co tu chodzi?
W latach 80. zdjęć fryzur nie robiłem prawie w ogóle. Czasami ktoś przyniósł aparat i popstrykał tu i tam, ale z tamtych czasów niewiele mam nawet zdjęć siebie z zakładu pracy, a co dopiero fryzur. Nie było specjalnie możliwości, a też myślę, że nie chciało się tej szarości fotografować. Poza tym nikt ze starszych fryzjerów nie mówił nawet, że warto by uwiecznić swoje dzieła na kliszy. Mimo tego, że większość z nich narzekała na brak dobrych katalogów i zdjęć fryzur do wystawienia w oknach, to sami nie wpadli na pomysł, żeby do tego przysiąść. Niektórzy robili swoje katalogi, wklejając w klasery zdjęcia fryzur światowych muzyków i sportowców z kolorowych czasopism. Spółdzielnia fryzjerska, w której wtedy pracowałem, co jakiś czas zmieniała wystawy w oknach. Mieli nawet zatrudnione osoby pracujące na stanowisku dekoratorów i to one zajmowały się montażem stelaży do zdjęć i reklam, wyklejką szyb i tego typu podstawowym zdobnictwem.
Jesienią 1986 r. w oknach wielu zakładów w Poznaniu pojawiło się jedno zdjęcie tej samej męskiej fryzury.
To była typowa fryzura z tamtego okresu z lekko rozjaśnionymi końcami i chyba nawet lekką trwałą. Mimo wszystko było to dobre zdjęcie na całkiem przyzwoitym papierze. Najtrudniejsze jednak było, jak klient zamówił sobie fryzurę z okna. Większość z nas, młodych fryzjerów, nie wiedziała, jak to wykonać. Tu się kłaniał brak szerokich szkoleń, zawodowych rozmów między fachowcami, kursów, jak robić fryzury na podstawie zdjęć, i tych wszystkich dodatkowych umiejętności, o których teraz można się dowiedzieć na niejednym szkoleniu, a nawet w szkole branżowej czy technicznej, a wtedy to było coś, wydawać się
mogło, zupełnie niepotrzebnego.
Fryzury, którymi w tamtym czasie się zajmowałem, nie były interesujące dla ogółu. Jedyne sesje fotograficzne, jakie wtedy robiłem, to były te z kolegami punkami w Jarocinie podczas festiwalu, gdzie strzygłem i stylizowałem włosy subkulturowców w swoim pseudozakładzie fryzjerskim w wynajętym pustostanie. Zależało mi na tym, żeby mieć pamiątkę z tego, jakie fryzury robiłem, ale nie zastanawiałem się nad tym, jak zrobić zdjęcie konkretnej fryzurze, jak ustawić światło, tło i modela. Miało być po prostu zdjęcie irokeza i tyle. I było. Bo na tamten czas to absolutnie wystarczało.
W kolejnej dekadzie zdjęć robiłem więcej. Miałem prosty, ale skuteczny aparat Kodak do uwieczniania codziennych zajęć i portretów nad brzegiem morza na tle zachodu słońca. Wtedy nowość kupiona na raty bezpośrednio w nowo otwartym salonie tej szacownej firmy. Kolega fotograf mawiał, że to sprzęt dla idiotów: nie trzeba ustawiać światła, przesłon czy regulować ostrości, tylko wybrać ofiarę i strzelić! Mnie to absolutnie wystarczało i to wtedy zacząłem myśleć o fryzurze jak o bryle, która w „realu” powinna tak samo wyglądać na zdjęciu. To doprowadziło mnie do pierwszej poważnej sesji zdjęciowej w podpoznańskim studio fotograficznym. Zjechałem tam z modelami i walizką narzędzi i kosmetyków. Zachował się z tego album i fotki w prasie branżowej roku 2000. To była świetna sesja i ważna lekcja dla mnie: fotograf nie widzi fryzury! Widzi obiekt, tło, twarz, pozę i ogólny look. Nie wie za to, jak powinna na zdjęciu wyglądać fryzura modela. To ja, fachowiec, muszę mu o tym powiedzieć.
W Londynie w 2010 r. podczas krótkiego, tygodniowego szkoleniu w Akademii Mahogany dowiedziałem się więcej. Tam fryzjerzy mieli zjeżdżające w dół tło z przygotowanym reflektorem oświetlającym siedzącego na tym tle modela. Po każdej wykonanej fryzurze tło pojawiało się za modelem i fryzjerzy robili zdjęcia. Zwracali nam też uwagę, co jest ważne przy robieniu fotek. To była nauka, która procentuje u mnie aż do dziś.
Po tym czasie zacząłem sesje z modelami robić regularnie. Zapraszam różnych fotografów i mam wśród nich kilku swoich ulubionych. Oni już wiedzą, o co mi chodzi.
Nauczyliśmy się razem pracować, choć początki były niełatwe.
Bo w zasadzie wygląda to tak. Pierwsze spotkanie z fotografem zawsze jest bezproblemowe. On pokazuje swoje portrety i jest z nich dumny, a ja widzę, że fryzur to tam nie ma… Potem ja pokazuję na moich zdjęciach, czego oczekuję i do tego momentu zaczynają się rozmowy. Wiem, że mam do czynienia z fachowcem, gdy zobaczę odpowiednie światło i tło dobrane do koloru włosów. To jest jego działka i on się tu musi wykazać...
Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów
- 4 elektroniczne wydania
- Nieograniczony – przez 365 dni – dostęp online do aktualnego wydania czasopisma
- Dostęp do treści w bibliotece cyfrowej
- ... i wiele więcej!